Euro jak robaki – mają być straszakiem, który wywoła negatywne emocje u suwerena

Euro jak robaki – mają być straszakiem, który wywoła negatywne emocje u suwerena

Alicja Defratyka

PiS zawsze musi mieć „coś”, czym straszy Polaków. To „coś” musi być sztucznie nakręcone, by wywołać negatywne emocje. Straszenie euro trochę przypomina ostatnią kłamliwą kampanię dotyczącą zakazu mięsa i przymusu jedzenia robaków, które, według PiS, wprowadzi opozycja po wygraniu wyborów.

1 stycznia do strefy euro przystąpiła Chorwacja, stając się 20. krajem członkowskim. PiS nie omieszkał wykorzystać tej sytuacji do nasilenia negatywnej kampanii przeciwko europejskiej walucie, którą rozkręca już od dobrych kilku miesięcy. W styczniu Mateusz Morawiecki straszył Polaków, że Chorwaci przeżywają szok cenowy, bo po przejściu na walutę euro ceny wzrosły tam aż o 70 proc. Jak ktoś słyszy taki komunikat, to faktycznie może się przestraszyć.

Chwilę później w sieci premier opublikował spot, w którym mowa jest o wielkim chaosie i kryzysie w Chorwacji i o tym, że opozycja chce wywołać podobny kryzys w Polsce, ciągnąc nasz kraj do strefy euro. Do chóru osób straszących wspólnotową walutą należy też prezes NBP Adam Glapiński. Od wielu miesięcy praktycznie na każdej konferencji prasowej neguje euro i korzyści płynące z członkostwa w strefie. Na ostatnim, lutowym briefingu poszedł o krok dalej i powiedział, że osoby, które są za wprowadzeniem euro, nie lubią Polski, są bardzo bogate i są marksistami i leninistami.

Ponad połowa Polaków mogła się poczuć mocno urażona tymi słowami. Według najbardziej aktualnego badania Eurobarometu z wiosny 2022 r., mierzącego nastawienie obywateli do euro w krajach Unii Europejskiej, które jeszcze nie przystąpiły do strefy euro, 60 proc. Polaków było za wprowadzeniem euro w Polsce. Celowo opieram się na badaniu Eurobarometru, a nie na sondażach, które są realizowane w Polsce, aby mieć porównanie według tej samej metodologii. Badanie to jest realizowane cyklicznie od lat i widać w nim, jak zmienia się nastawienie obywateli do wspólnej waluty. I co się okazuje: jeszcze w 2015 r. za wprowadzeniem euro w Polsce opowiadało się 44 proc. rodaków, w 2018 r. – 48 proc., a 2022 r. – już 60 proc.

W sierpniu 2022 r., w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”, Jarosław Kaczyński powiedział, że wprowadzenie euro w Polsce oznaczałoby „radykalne zubożenie Polaków, wielkie ich obrabowanie”. Jak na razie to radykalne zubożenie Polaków następuje pod rządami PiS. Przez wysoką inflację po raz pierwszy od ponad 20 lat na wartości straciły emerytury wypłacane z ZUS. W 2022 r. wynagrodzenia realnie spadły o 2,1 proc. i była to największa taka korekta od 30 lat. Komisja Europejska prognozuje, że w 2023 r. inflacja w Polsce wyniesie 11,7 proc. i będzie drugą najwyższą w całej Unii Europejskiej po Węgrzech. Będzie też ponad dwa razy wyższa niż średnia inflacja w strefie euro – 5,6 proc. Coraz więcej Polaków nie ma jak związać końca z końcem, ale partii rządzącej łatwiej przychodzi straszenie obywateli i kierowanie negatywnych emocji na opozycję niż rozwiązywanie realnych problemów.

Politycy PiS obrzydzający i straszący Polaków euro mają jednak kłody rzucane pod nogi. A tymi kłodami są oficjalne dane. Jak wmawiać Polakom, że ceny w Chorwacji po wprowadzeniu euro kolosalnie wzrosły o 70 proc., gdy fakty są zupełnie inne?

Według najnowszych danych Chorwackiego Biura Statystycznego (odpowiednik naszego GUS) ceny po wprowadzeniu euro były w styczniu na takim samym poziomie jak w grudniu. Natomiast inflacja w styczniu w stosunku do stycznia ubiegłego roku wyniosła 12,7 proc. W Polsce ceny w naszej krajowej walucie w styczniu wzrosły o 2,4 proc. w ciągu miesiąca i aż o 17,2 proc. w ciągu całego roku (dane dla obu krajów pokazują inflację liczoną według metodologii krajowej).

Straszenie przez PiS wysokim wzrostem cen po wprowadzeniu euro na przykładzie Chorwacji może się skończyć, ale raczej nie skończy się cała kampania obrzydzająca euro. PiS musi ciągle czymś straszyć i podgrzewać negatywne emocje, tak jak ostatnio wmawiał ludziom, że opozycja zabroni jeść mięso i każe nam jeść robaki. Euro też się nadaje do straszenia, bo od lat nie ma żadnej kampanii prowadzonej na szczeblu centralnym, która wyjaśniałaby wszelkie wątpliwości dotyczące wspólnej, europejskiej waluty. Jak Polacy nie mają wiedzy na dany temat, to łatwiej ich przecież straszyć i wciskać im różne kłamstwa. Takim kłamstwem jest na przykład wmawianie Polakom, że jak opozycja dojdzie do władzy, to wymusi od razu wprowadzenie euro.

Po pierwsze, to nie opozycja będzie coś wymuszać i narzucać Polakom, bo to Polacy zdecydowali w referendum akcesyjnym w 2003 r. o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, a tym samym wejściu do strefy euro. Każde państwo członkowskie Unii Europejskiej (z wyjątkiem Danii, która wynegocjowała, że pozostanie przy swojej walucie) ma obowiązek uczestnictwa w unii gospodarczo-walutowej i po spełnieniu określonych warunków, tzw. kryteriów konwergencji, przyjąć wspólną walutę. Nie jest to zatem pytanie „czy”, tylko „kiedy” Polska wejdzie do strefy euro. Traktat akcesyjny, w którym Polska zobowiązała się wprowadzić euro, poparł również PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele.

Po drugie, opozycja nie może od razu po przejęciu władzy wprowadzić euro w Polsce, ponieważ najpierw trzeba spełnić szereg kryteriów dotyczących stabilności cen, stóp procentowych, kursu walutowego i długotrwałej równowagi finansów publicznych. Przez co najmniej dwa lata kraj musi uczestniczyć w mechanizmie kursowym (ERM II). Samo przejęcie władzy przez opozycję niestety nie sprawi, że jak za działaniem czarodziejskiej różdżki znikną wszelkie problemy gospodarcze, a Polska z dnia na dzień spełni wszystkie kryteria. To jest praca na kilka lat. Wprowadzenie w Polsce euro mogłoby nastąpić najwcześniej dopiero w trakcie trwania kolejnej kadencji parlamentarnej zaczynającej się od 2027 r.

Wejście do strefy euro będzie miało dla Polski wiele korzyści. Przedsiębiorcy będą mogli łatwiej prowadzić biznes na rynkach międzynarodowych, unikając ryzyka kursowego. Polacy pozbędą się dodatkowych kosztów podczas wyjazdów zagranicznych. Wprowadzenie euro pozytywnie wpłynie na inwestycje w Polsce, zwiększy naszą wiarygodność i bezpieczeństwo. Wejście do strefy euro w określonym terminie będzie też motywatorem do prowadzenia zrównoważonej polityki budżetowej, w tym do zmniejszenia strukturalnego deficytu budżetowego, ograniczenia długu publicznego i rosnących kosztów jego obsługi. Ukróci też wypychanie miliardów poza kontrolę parlamentu do setek różnych funduszy stworzonych przez PiS.

We wspomnianym powyżej wywiadzie Jarosław Kaczyński powiedział, że własna waluta to jeden z atrybutów niepodległości. Ciekawe, czy obywatele 20 krajów należących do strefy euro, w tym Niemcy czy Francuzi, uważają, że stracili niepodległość?

Do strefy euro nie należy obecnie tylko siedem krajów Unii Europejskiej: Polska, Czechy, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Dania i Szwecja. Przygotowania do przyjęcia euro rozpoczęła już Bułgaria. Ten scenariusz rozważa również Rumunia.

Wejście Polski do strefy euro będzie musiała poprzedzić długa i rzetelna kampania informacyjna. Tę dyskusję trzeba już rozpocząć, ale nie może polegać ona na ciągłym straszeniu obywateli i nie może przypominać tej absurdalnej kampanii PiS o jedzeniu robaków. Trzeba skupić się na pokazywaniu, co jako kraj możemy zyskać, będąc w strefie euro. Dla Polek i Polaków kluczowa będzie odpowiedź na pytanie, czy w obliczu wojny w Ukrainie oraz geopolitycznych zmian na świecie wolimy bardziej integrować się z krajami Zachodu czy też wolimy pozostać w odosobnieniu między silną strefą euro a strefą rubla.

Alicja Defratyka, ekonomistka, autorka projektu ciekaweliczby.pl.

Tekst ukazał się 5 marca 2023 r. na portalu „Wyborcza Biznes”.